niedziela, 12 czerwca 2011

Legendarny przylądek

Morze jest moim spowiednikiem...
E. Austriacka
 
Wyjazd nad morze obfitujący w bliższe i dalsze wyprawy, obudził uśpione dziecko we mnie.
Największe wrażenie wywierały na mnie legendy. Gawędy sprzed kilku wieków, choć momentami abstrakcyjne bardziej niż współczesny s-f, mają w sobie niezaprzeczalny urok. Są trochę jak stara fotografia połączona z opowieścią dziadka... Nie tylko pobudzają wyobraźnię ale także w jakiś nieodgadniony sposób sprawiają, że miejsce, które jest z nimi związane, nagle staje się bardzo magiczne i wyjątkowe. Co więcej, wystarczy się w tych legendach na moment zapomnieć, by nagle ze zdumieniem odkryć, że przenieśliśmy się w zupełnie inny wymiar, do świata niepodobnego naszemu...

Takim magicznym miejscem stał się dla mnie przylądek Rozewie... I oczarował mnie - ale nie z bliska, lecz właśnie z tej perspektywy, z Chłapowa, wieczorową porą, kiedy rybacy kończyli już swoją pracę, gdy zmęczone słońce leniwie mówiło dobranoc, a dookoła unosił się zapach niedawno złowionych ryb...




Tam, w oddali, widać latarnię.
podobno jako pierwsza ogień na przylądku zapaliła dla żeglujących Kirsta.

Ciekawe, czy i dla niej morze było spowiednikiem...?