piątek, 9 grudnia 2011

Uwolnić radość, pokochać banalność

Pamiętam bardzo dobrze, to było przecież całkiem niedawno. 
Spacerowałam po zalanym słońcem mieście, zupełnie mi nieznanym. Pamiętam, że miałam na sobie białą sukienkę, że wiatr rozwiewał mi włosy, a serce (serce!) biło w rytm przecudownej lekkości bytu. Pamiętam również, że dotarłam do tej uroczej kawiarenki zupełnie przypadkiem. Na pozór nie była nadzwyczajna: na zewnątrz stoliki  przykryte serwetami, w małych wazonikach polne kwiaty, a w środku? Wszechobecny dobry nastrój, zapach parzonej kawy i rytmy miłej dla duszy muzyki. Nie mogłam ominąć tego miejsca, z ważnego powodu - do środka zapraszały mnie otwarte na oścież drzwi z tabliczką o kojącym napisie: Nadmiar dobrych rzeczy bywa cudowny. 
Czy w ogóle może istnieć coś takiego jak nadmiar dobrych rzeczy...?
Może!

Nie bez powodu własnie dziś przypomniała mi się tamta kawiarenka i tamten nastrój. Często myślałam sobie, jak by to było fajnie, gdyby można było przechowywać miłe chwile, zamrażać je jak kostki lodu a potem pić wraz z napojem i rozkoszować się nimi. Albo zamykać je w pudełkach, zakręcać w słoikach i otwierać, kiedy tylko zechcę...
Ale przecież dobre chwile można mieć zawsze. Wystarczy tylko otworzyć oczy i serce na rzeczywistość, która nas otacza, i po prostu, całkiem zwyczajnie dostrzec je, zachłystywać się nimi, czerpać, brać, rozdawać...

Kilka dni temu odbyłam bardzo miły spacer z bratnią duszyczką potrafiącą pięknie patrzeć na to, co obok i za rogiem, potrafiącą dostrzegać na pozór niewidoczne rzeczy. Dobre chwile też są czasami takie.... "niewidzialne". Niekiedy wystarczy spotkanie z przyjacielem, czasem rozmowa, spacer, muzyka, czyjś uśmiech, błahostka... Tak proste, tak banalne.
To, co niewidzialne zawsze było dla mnie najpiękniejsze. Bo nic innego, jak właśnie niedostrzegalne najtrudniej jest zauważyć. I najgorzej jest... stracić.

fot. Sylwia O.