wtorek, 28 lutego 2012

Zmieniłam niebo

Nie minął rok i znów oglądam kolory Bałtyku :)
Spaceruję po nadmorskim porcie, wsłuchuję się w szum fal rozbijających się o brzeg, a w głowie nucę słowa piosenki: Przypływ, odpływ, fala za falą...

Są na świecie ludzie, którzy wiedzą, kiedy powinniśmy zmienić niebo nad naszymi głowami. I zupełnie zwyczajnie, najzwyczajniej w świecie, to niebo nam zmieniają... :)





  

niedziela, 12 lutego 2012

Woda, która jest początkiem

Woda, której dotykasz w rzece, jest ostatkiem tej, która przeszła, 
i początkiem tej, która przyjdzie; tak samo teraźniejszość.
Leonardo da Vinci

W dzieciństwie lubiłam chodzić na spacery "nad San". Lubiłam patrzeć jak podczas suszy w rzece tworzą się małe wysepki. Bałam się bardzo, gdy wskaźnik poziomu wody wzrastał zbliżając się niebezpiecznie do punktu krytycznego. Był sobie zawsze ten mój San. I był takim stałym elementem krajobrazu mojego wewnętrznego świata, zmierzającym w określonym kierunku, po własnym szlaku, w granicach swojego koryta.

Prawdziwie olśnił mnie zeszłej jesieni. Ujrzałam go wówczas w kolorze żółtym i zielonym. Barwę żółtą nadało mu leniwie zachodzące słońce, zieleń była kolorem odbijających się w rzece drzew. Właśnie wtedy  zobaczyłam go na nowo. Był falujący, błyszczący i świecący.

Tegorocznej zimy ujrzałam jeszcze inny San. Trochę kosmiczny. Trochę ośnieżony. Trochę płynący. 
I bardzo monochromatyczny, właściwie pozbawiony barw... 







Bez względu na porę roku - San płynie. Życie również, choć pełne jest wielu zakrętów i niespodzianek, początków i końców albo końców, które niespodziewanie okazują się zupełnie nowym początkiem...

środa, 1 lutego 2012

Łopienka...

Gdy będziesz milczał, to usłyszysz swoją własną melodię
z filmu Rok Diabła

Choć długo się wahałam, postanowiłam uciec od wielkiego bieszczadzkiego błękitu i niebiańskiej błogości, którą codziennie fotografowałam. Tym razem będzie bowiem o tym, jak niekiedy małe przeżycia zupełnie nieoczekiwanie stają się czymś ważnym i zostają w nas na troche dłużej niż jedna chwila.

To wpis o Łopience. Inne obrazy są bez znaczenia dla wpisu, choć oczywiście mają znaczenie dla mnie. To także wpis o tym jak wiele może czasem zmienić kilka minut...

Zawsze z miłą chęcią powracałam w dolinę z urzekającą cerkiewką, choć nigdy nie czułam mistyki krążącej wokół tego miejsca. Powracałam, to bardzo ładne słowo. Tym razem powróciłam pełna wewnętrznych obaw i lęków.

Kiedy dziś o tym myślę, mam wrażenie, że zupełny przypadek sprawił, że się tam znalazłam. W nie swoich butach, zmarznięta po kość… Nie umiem powiedzieć dlaczego weszłam do środka i nie wiem, dlaczego nie mogłam stamtąd wyjść. Po prostu musiałam tam być, zupełnie sama. I słońce również musiało tam być. I świecić też musiało, rozpraszając przy okazji kolorowe światła witraży. Nie bez powodu kroki zawiodły mnie na sam środek, skąd czułam jasne promienie na swoim policzku.

Po raz kolejny będąc w Bieszczadach usłyszałam ciszę, ale z tą różnicą, że tym razem usłyszałam ją w Łopience. Usłyszałam ją również w sobie...
Nietrudno jest wpaść w zbędny patos ale jak ująć w zwyczajne słowa rzeczy nadzwyczajne...? Jak to opisać, jak opowiedzieć..? Nie wiem.
Stojąc we mgle z kłębów własnego oddechu poczułam jak ogarnia mnie spokój.
Spokój...
Tak mi go brakowało.

Jeśli naprawdę jest tak, że wszystko wydarza się po coś, to mocno wierzę, że moje powroty w Bieszczady też są… po Coś. A jeśli Ty kiedyś będziesz w Łopience, to również otwórz te drzwi. Wejdź, zamknij oczy, i posłuchaj. Może usłyszysz własną melodię…