niedziela, 28 sierpnia 2011

Miasto Singera

Stolica zmieniła się w miasto Isaaca Singera.
Pod wyjątkowo błękitnym dziś niebem, z okazji trwającego festiwalu ożyła umierająca już od dawna ulica Próżna. Jedyna ulica, która ocalała z warszawskiego getta zachowując obustronną zabudowę. Ożyła głosami ludzi odwiedzających małe urokliwe knajpki, ale przede wszystkim uczestniczących w wystawach, spotkaniach i wykładach poświęconych tradycji i kulturze żydowskiej.

Mogę sobie tylko wyobrażać jak niezwykłe historie zapamiętały mury kamienic rozpadających się na Próżnej... Jeśli jest na świecie ktoś, kto podpisze się pod tym, że mury są piękne, to... cieszę się. Bo to oznaczałoby, że nie będę sama na tej liście.

Mury są przepiękne, szczególnie dla mnie, osoby która zawsze miała słabość do czerwonej cegły i budynków mających swoją historię. Rozpadające się kamienice na Próżnej są dla mnie absolutnie niezwykłe. Wiem, że dla niejednego mogą wydawać się wstrętne i obskurne, dla mnie są po prostu piękne i szalenie... nierealne.
A dlaczego nierealne? Bo zaledwie dwa kroki wystarczą, by od nowoczesnej zabudowy miasta przechodzień trafił do maleńkiego kawałeczka Warszawy gdzie czas jakby zatrzymał się po wojnie. Może tylko troszkę stracił swój oddech.
Uważam, że festiwal ten oddech przywraca.


     




czwartek, 25 sierpnia 2011

Mazury sentymentalnie

Są osoby, dla których Mazury to kraina tysiąca jezior, ciekawych łajb, wspaniałych lasów, krów pasących się na zielonych łąkach, czarnych bocianów czy ekscytujących spływów kajakowych. Znam też takich, którzy Mazury kojarzą z interesującą historią bunkrów i kwater albo takich, którzy cenią etniczno-religijne walory tego regionu.

Dziś, z perspektywy kilku dni, które upłynęły od mojego powrotu, codziennie jeszcze „widzę” Mazury. Są to przeróżne obrazki, niektóre z nich zostały utrwalone na zdjęciach, inne zapisały się tylko w mojej pamięci.
Dzięki skrawkom przeżyć i olśnień, których doznałam, mogę zamknąć oczy i na chwilę zatrzymać czas, wrócić do miejsc, ludzi i wydarzeń, które zapisały się w moim sercu.

Najbardziej jednak cieszy mnie to, że będąc tam – byłam. Byłam prawdziwą, nieskrępowaną… Sobą. Szczęśliwą, śmiejącą się  i radosną. Jakiekolwiek bowiem miejsce, choćby najpiękniejsze na świecie nie będzie magiczne jeśli nie spotkamy w nim ludzi, w oczach których odnaleźć możemy bratnią duszę, a czasem nawet przyjaźń. Albo chociaż jej zalążek…

  



 

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

O starej wierze i pewnym cmentarzyku

Przyznam szczerze, że etniczny koloryt Polski i jej kultiurowo-religijna różnorodność niekiedy mnie zaskakują. Podczas pobytu na Mazurach miałam możliwość spotkać się z nieznanym mi wcześniej, bardzo ciekawym odłamem religii prawosławnej, ze starowiercami.
W malowniczym Wojnowie znajduje się prawdopodobnie jedyny starowierski klasztor w Polsce. W czasach świetności mieszkało tam kilkadziesiąt mniszek i liczni rezydenci. Ostatnia z sióstr o pięknym imieniu, Afimia, zmarła w 2006 r. i od tamtej pory klasztor przeszedł w ręce prywatne pełniąc tym samym funkcję z pokroju turystycznych ciekawostek. Jakkolwiek by nie było, jego wnętrze i znajdujące się w nim ikony oraz stare księgi zrobiły na mnie wrażenie...







Częściowo odcięta od cywilizacji, aż do dziś nie byłam pewna skąd wzięli się starowiercy. Sądząc po nazwie domyślałam się jedynie, że to musi być wiara, która istnieje od dawien dawna. I faktycznie. Starowiercy, zwani też staroobrzędowcami i filiponami, to wyznawcy prawosławia, którzy nie uznali reform przeprowadzonych w rosyjskiej cerkwi w XVII wieku. Z tego powodu spotykały ich silne represje, które zmusiły ich do emigracji na inne, bezpieczniejsze tereny. Tak właśnie dotarli między innymi na Mazury zostawiając tu "maleńki kawałek starej Rosji".

Skoro jestem już w temacie wyznań i obrzędów, to chciałabym napisać o czymś jeszcze...

Szwędając się bezdrożami ziemi mazurskiej można odnaleźć wiele cmentarzy różnych wyznań i obrządków. Mnie udało się dotrzeć do miejsca gdzie znajdują się już niestety - pozostałości cmentarza ewangelicko-augsburskiego w Ukcie. Na tym dziewiętnastowiecznym, zagubionym wśród drzew cmentarzyku zachowało się kilka z licznych krzyży. Tylko kilka, gdyż większość z nich została prawdopodobnie zniszczona, zdewastowana lub oddana na złom o czym świadczą ślady odcięć.


Kiedyś każdy z nas zniknie z tego świata. Może będziemy w innym, lepszym, może w gorszym, może odrodzimy się w nowych wcieleniach, a może nie będzie już po nas nic... Któż to wie? Jedno jest pewne - prochy zmarłego zasługują na szacunek. Bez względu na to czy ktoś chce, by go skremowano czy też pochowano w grobie.
W świetle zachodzącego słońca niemieckie napisy na krzyżach owego niewielkiego cmentarzyka: "Spoczywaj w pokoju" łapały mnie za serce. "Spoczywaj w pokoju"...
Oby nikt nie odciął Twojego krzyża. 
I nie oddał go... Na złom.

środa, 10 sierpnia 2011

Bibeloty Babuni

Babcię mojej przyjaciółki, Karolci, poznałam wtedy, kiedy i ją, czyli jeszcze na studiach. Nikt nie mówił o Niej babcia, lecz zawsze Babunia. Pięknie to pasowało do Jej białych włosów, spokojnej natury, ciepła w oczach i pozytywnej aury jaką rozsiewała wokół siebie.

Ponieważ Babunię spotykałam zwykle w domu rodzinnym mojej koleżanki, zawsze tajemnicą było mieszkanie Babuni znajdujące się przy Rozbracie. Aurę tajemniczości budowała moja przyjaciółka opowiadając mi wiele o tym miejscu lecz nie zabierając mnie tam nigdy. Czasami kazała mi nawet czekać przy klatce, gdy byłyśmy razem w okolicy a ona musiała odwiedzić Babunię tylko na chwilę. Dlaczego? Karolcia twierdziła, że nie pokaże mi miejsca, w którym jest "tyle, tyle rzeczy…". Rzeczy, nad którymi nie można zapanować, gdyż Babunia nie pozwala, by nad nimi zapanowano. Babunia bowiem miała słabość do zbierania, chomikowania i przechowywania wszelakich bibelotów, była do nich tak przywiązana, że nie chciała by zniknęły lub by ktokolwiek je wyrzucił. A zapewne takie próby były podejmowane. Niektóre zakamarki, jak na przykład mały schowek tuż przy wejściu, zamykała na kluczyk który skrywała tylko w sobie wiadomymi miejscu. Trudno się dziwić, skoro przeżyła lata wojny i okupacji i zapewne były w tamtych czasach momenty, że nie miała nic... Może nie miała nawet co jeść?

Od Karolci co raz dochodziły mnie niezwykłe informacje o cudeńkach, znalezionych przypadkowo u Babuni: a to jakieś stare i pożółkłe ale niezwykle ważne dokumenty, a to jakaś śliczna sukienka, albo zdjęcia bliskich, których nigdy nie widziały nawet córki Babuni.

Z tych powodów mieszkanie Babuni było dla mnie zawsze tajemniczą i fascynującą zagadką. Aż do wczoraj, kiedy to Karolcia zabrała mnie do tego niezwykłego świata. Czekałam na ten moment… dziesięć lat! Całkowicie podekscytowana wkroczyłam do pięknego, przestronnego i dużego mieszkania, z okrągłym, drewnianym stołem na samym środku w wielkim pokoju, dużymi zasłoniętymi firanami oknami, na parapetach których rosły ładnie zielone kwiaty.

Cudowny świat i zapach! Poczułam się tam niczym Alicja w krainie czarów. Och, czegóż tam nie znalazłyśmy... Tysiące bibelotów. Jakby pozostawionych tylko na chwilę, odłożonych na moment, może dwa. Zapewne każda z tych rzeczy ma swoją historię. Haftowane serwetki, ozdobne maleńkie wazoniki, szpilki, szpulki, guziczki, korale, perły, listy, zapisane karteluszki, skrawki słów - czyich?, zdjęcia, pamiątki, laurki, kuferki, lustereczka, ozdoby wszelakie....

Nie sposób wyliczyć tych drobiazgów, które były wszędzie. Wypełniały każdą szufladę, każdy kuferek, misternie zapakowane, potrzebne, niezbędne, ułożone wg kolorów, wielkości, kształtów...
Duch Babuni zapewne był z nami, kiedy przymierzałyśmy zwariowane okulary w przeróżnych kształtach i kolorach, kiedy czytałyśmy listy od jej dawnych uczniów, gdy zakładałyśmy satynowe rękawiczki sięgające nam aż po łokieć.

Wczorajsze popołudnie bardzo szybko zmieniło się w wieczór.
Zobaczyłam tylko skrawek, maleńki ułamek tego, co skrywają zakamarki w mieszkanku Babuni. Jestem szczęśliwa, że mogłam odwiedzić Ją w Jej świecie. Szkoda, że nie mogła być z nami. Wiem jednak, że spokojnie odpoczywa… Już gdzie indziej…










poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Dla tych, którzy są

Spoglądam na budzik i widzę jak przesuwają się wskazówki na niewspółczesnym, rozkrzyczanym zegarze. Tik-tak, tik-tak, tik-tak... - przypominają uparcie, że moje "tu i teraz" właśnie trwa, i że ta chwila nie będzie wieczna. Przypominają mi o tym, bym mogła cieszyć się nią w pełni, bym nie popełniła dwa razy tych samych błędów i bym nie odwracała się wstecz. 

W skrawkach wspomnień odnalezionych w pamięci pojawiają się ludzie... Wskazówki zegara znów się przesuwają odmierzając minuty, godziny, miesiące... Ludzie pojawiają się i znikają. W ich miejsce przychodzi ktoś nowy. Czasami ktoś znika z mojego życia, bo chcę, by odszedł. Na zawsze. 

Są też ludzie, którzy zjawiają się zupełnie niespodziewanie i zostają na dłużej. Są jak perły, prawdziwe skarby. Zapraszają mnie do swojego życia, a ja goszczę u nich... I to jest to najpiękniejszy prezent jaki mogę otrzymać od losu... Prezent, który czasem przeradza się w Przyjaźń.

Dla  tych, którzy są... :)




poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Pamiętnik nie z Powstania

Teraz mam czterdzieści pięć lat, po tych dwudziestu trzech latach, leżę na tapczanie cały, żywy, wolny, w dobrym stanie i humorze, jest październik, noc 67 rok, 
Warszawa znów ma milion trzysta tysięcy mieszkańców.
Miron Białoszewski, Pamiętnik z Powstania Warszawskiego


Jest deszczowe lato, 1 dzień sierpnia, Warszawa. Mam trzydzieści lat, stolica liczy milion siedemset tysięcy mieszkańców. Odkąd pamiętam byłam cała, żywa i wolna, choć urodziłam się w stanie wojennym. Obcy jest mi strach walki o przetrwanie, trupy, krzyki, kanały, bomby, schrony... Z uporczywych wydarzeń jedyne co pamiętam doskonale to kilometrowe kolejki po kawę, puste półki w sklepach i pomarańcze tylko na Boże Narodzenie.

Nigdy nie widziałam jak stolica staje się ruiną, jak giną ludzie/bliscy walcząc o wolność w myśl słów: "Bóg, Honor, Ojczyzna". Słów, które dla mnie są pięknym ideałem. Nie potępiam tych, którzy mówią, że współcześni młodzi ludzie mają hasło to za nic. Jedynie wiem, że nie ma okoliczności, w których mogliby to sprawdzić, i szczerze wolę, by nigdy nie trzeba było konfrontować tych dumnych ideałów z rzeczywistością...

Ostatnio natknęłam się na ciekawe wspomnienia jednego z powstańców, który cały zryw pamięta mniej więcej jako: "ogień, dym, kurz, huk, nurkuje, biegnie, strzela, pada, wstaje, nie wstaje, podjeżdża, odjeżdża, widać, nie widać". Dziś niewyobrażalna jest tamta rzeczywistość, bo jest całkiem odmienna od współczesnego świata. Piękna jest natomiast nasza wolność, dostęp do wszelkich dóbr, możliwości, szanse na realizowanie najdzikszych marzeń. Piękna i niedoceniona, bo w tej wolności nierealna jest myśl o tym, że kanał, w który wczepił się właśnie niefortunnie obcas pani w szpilkach od Prady, był dla niejednego powstańca błogosławieństwem...

Przebieg powstania był krwawą jatka, przypomnijmy sobie rozkaz - wszystkich zabijać, miasto zrównać z ziemią. Straty bolesne - ponad 200 tysięcy ofiar, zniszczony dorobek kultury...Klęska, porażka - ale zwycięstwo ducha walki o wolność w aspekcie, który traktuje wolność wyżej niż życie ludzkie...

Nagle - zachciało się - wszystkim żyć! Żyć? Iść! Wyjść! Popatrzeć! Na słońce. Normalnie. I naraz zaczęli ze wszystkich piwnic, lochów, dziur wszyscy wychodzić. Na ulicę.
Miron Białoszewski, Pamiętnik z Powstania Warszawskiego

Nasza wolność jest dana nam krwią przelaną przez miliony... A oni chcieli po prostu żyć. Prawdziwie żyć. "Patrzeć na słońce".

Dużo się pisze i mówi o Powstaniu Warszawskim, szczególnie teraz w czasie 67. rocznicy. Jeszcze dziś żyją Ci, którzy je pamiętają, którzy w nim walczyli.
Kim bylibyśmy, gdyby nie oni?
Kim byłabym dziś gdyby nie ten zryw? Czy byłabym tą samą osobą?
Czy byłabym?
A Ty? Czy w ogóle o tym czasem pamiętasz...?