Jest kolorowe i uwielbiam jego kolory.
Nie ma jednego określonego kształtu. Im częściej człowiek się w nie "zanurza" tym częściej możne odkryć w nim coś nowego, innego. I jest mokre. Diabelsko mokre.
Stało się tak, że bagno nabrało dla mnie zupełnie nowego znaczenia. Coś, co z pozoru wydawać by się mogło nieciekawe, okazało się nieprawdopodobnie wciągające i bardzo inspirujące.
Bagno.
Podobno najgorzej jest w nie wpaść...
Wcale tak nie uważam. Piszę to jako osoba, która wchodziła do bagna zupełnie świadomie, lecz przyznam, że z pewną dozą lęku i przerażenia, choć wcale nie było się czego bać.
Tymczasem najgorsze bagno jakie może istnieć, to wcale nie jest ten wilgotny, podmokły teren. Przekonałam się o tym bardzo szybko. Najgorsze bagno, jakie może istnieć, to podporządkowanie się ludziom i sytuacjom, to lęk przed powiedzeniem "nie" i strach, przed byciem sobą. Bagnem jest ucieczka w system, zamykanie ust i potulne kiwanie głową.
Nie potrafię być potulna. Nie potrafię przytakiwać, kiedy mam inne zdanie. Nie umiem uśmiechać się, kiedy wcale nie jest mi wesoło. I nie, nie zgodzę się, by ktoś przywłaszczał sobie moje prawo do wolności wyboru.
Dlatego wolę świadomie wejść do prawdziwego bagna, niż tkwić w sytuacjach, które są idiotyczne i sztuczne, gdzie muszę merdać ogonkiem i udawać, że bardzo mnie to raduje.
Może jestem buntowniczką...?