Są osoby, dla których Mazury to kraina tysiąca jezior, ciekawych łajb, wspaniałych lasów, krów pasących się na zielonych łąkach, czarnych bocianów czy ekscytujących spływów kajakowych. Znam też takich, którzy Mazury kojarzą z interesującą historią bunkrów i kwater albo takich, którzy cenią etniczno-religijne walory tego regionu.
Dziś, z perspektywy kilku dni, które upłynęły od mojego powrotu, codziennie jeszcze „widzę” Mazury. Są to przeróżne obrazki, niektóre z nich zostały utrwalone na zdjęciach, inne zapisały się tylko w mojej pamięci.
Dzięki skrawkom przeżyć i olśnień, których doznałam, mogę zamknąć oczy i na chwilę zatrzymać czas, wrócić do miejsc, ludzi i wydarzeń, które zapisały się w moim sercu.
Najbardziej jednak cieszy mnie to, że będąc tam – byłam. Byłam prawdziwą, nieskrępowaną… Sobą. Szczęśliwą, śmiejącą się i radosną. Jakiekolwiek bowiem miejsce, choćby najpiękniejsze na świecie nie będzie magiczne jeśli nie spotkamy w nim ludzi, w oczach których odnaleźć możemy bratnią duszę, a czasem nawet przyjaźń. Albo chociaż jej zalążek…