poniedziałek, 9 maja 2011

Várfok Borozó

Jeśli kiedykolwiek będziecie w Budapeszcie, zapamiętajcie ten adres. Poczujcie ból policzków od naturalnego, szczerego uśmiechu, który pojawi się na Waszej buzi już po przekroczeniu progu i za nic nie będzie chciał zniknąć rysując na twarzy piękne zmarszczki :)

W maleńkiej, niepozornej knajpce, miejscu, do którego turysta raczej nie dotrze (a jeśli przez przypadek dotrze - zapewne tam nie wejdzie) rozgrywają się zacięte szachowe pojedynki.
O tym, że zwycięzcami zostają zawsze niepokonani właściciele i starzy bywalcy, czyli ich przyjaciele, przekonaliśmy się na własnej skórze.

Ten, kto w wyniku jakiegoś zbiegu okoliczności znajdzie się w tym niezwykłym miejscu, musi wiedzieć jedno - ono wciąga! I choć gwar na chwilę milknie, gdy pojawi się obcy, zaskarbienie sobie przyjaźni bywalców nie trwa długo. A potem wszystko rozgrywa się już w rytm czardasza...

Szachy rządzą tu niezaprzeczalnie. Zacięte partie skrapiały potem czoła moich kolegów i wywoływały wiele emocji. Wymagały także wypicia sporej ilości wina (nalewanego „z meniskiem” metalową chochlą, prosto z kadzi, do długich, wysokich szklanek) i wypalenia niejednego papierosa (zakazów brak).
Przegraliśmy...
Ale to - nieważne!

Ważne jest to, że nasi mili towarzysze nie rozmawiali po angielsku, my nie mówiliśmy po węgiersku. A mimo to wszyscy rozumieliśmy się bezbłędnie i pomimo momentów skupienia w trakcie gry - nie przestawaliśmy się do siebie uśmiechać :)









4 komentarze: