sobota, 5 maja 2012

Rosochate... sny


Trudno mi sobie przypomnieć, kiedy ostatnio śniłam. A może ten sen był moim ostatnim zapamiętanym? 

Osnute poranną mgłą wierzbowiska nad Bugiem wydawały się bardzo nierealne. O świcie, tuż przed czwartą nad ranem, świat sprawiał wrażenie jakby nigdy nie zasłaniał firan, jakby noc była ledwie mgnieniem. Przyroda coraz intensywniejszymi kolorami przypominała, że właśnie nastał czas aby się obudzić. Do życia.

W moim śnie promienie pomarańczowego słońca wychodzącego leniwie znad rzędu starych wierzb rozpraszały niepotrzebne myśli pozostawiając przyjemne ciepło na policzku. A mgła? Była nisko i jak mleko gęsta tańczyła po łące przekomarzając się z poranną rosą.

Błądziłam półprzytomna chcąc za wszelką cenę zatrzymać tą chwilę, próbując zapamiętać obraz, zachować zapach rześkiego świtu, utrwalić balladę parującej rzeki. Żeby się tylko zbyt wcześnie nie obudzić, żeby się tylko nie obudzić...

Są takie obrazy, które w nas zostają. Kiedy przymknę oczy odnajduję rosochate sny. Są po wewnętrznej stronie moich powiek.

A może... Może to wcale nie był sen?





1 komentarz:

  1. podobny sen mi się śnił - i był to bardzo przyjemny sen :)

    OdpowiedzUsuń