Przyznam, że był to miły powrót, bo stęskniłam się już trochę za wspaniałym czerwonym światełkiem. Wróciłam, bo bardzo chciałam sobie pomalować. Ale nie farbami lecz... światłem. I nie na płótnie lecz na papierze fotograficznym. W ten właśnie sposób powstało kilka zdjęć odbiegających nieco od tych, które oglądamy na co dzień...
Wbrew moim wcześniejszym odczuciom niełatwo jest zrobić, lub właściwie - skomponować zdjęcie, po prostu je stworzyć. Nawet jeśli ma się do dyspozycji różne akcesoria, które mają w tym pomóc.
Choć z drugiej strony myślę sobie, że tak jak to zazwyczaj bywa, najtrudniejszy jest pierwszy krok.
Zastanawiam się, na ile luksografia jest fotografią. Zgodnie z definicją, to jedna z jej najprostszych dziedzin. Obrazy, które powstają dzięki tej metodzie są efektem cienia, rzucanego przez przedmioty ułożone na papierze. Papier należy naświetlić a następnie wywołać tak powstałe "dzieło" metodą analogową. A najciekawsze jest to, że aby stworzyć takie zdjęcie, w ogóle nie trzeba naciskać spustu migawki. Tak naprawdę - nie trzeba nawet mieć aparatu.
Dla mnie luksografia to bardzo ciekawy eksperyment, który pozwala uzyskać interesujące, niekiedy wręcz zdumiewające efekty. Dlatego polecam wszystkim tą zabawę, szczególnie tym, którzy są zakochani w ciemni. Naprawdę warto spróbować czegoś nowego albo po prostu trochę się... pobawić. A przede wszystkim warto jest wrócić do ciemni. Bo tam jest się innym człowiekiem...
Tam jest się człowiekiem analogowym.
Tam jest się człowiekiem analogowym.